Busikiem Po Bezdrożach - Bałkany 2015 część I

Busikiem Po Bezdrożach - Bałkany 2015 część I – główne zdjęcie

Piątek 21 sierpień, wybija godzina 9:00, wstaję,  przed nami kilkaset kilometrów do pokonania pierwszego dnia, więc dałem sobie pospać. Szybka kawka do jajecznicy i nadchodzi czas ostatnich przygotowań, w sumie to kupa roboty przede mną, a czasu coraz mniej. Niespakowany, gdyż cały tydzień od rana do wieczora spędzałem w pracy na przemian z  przygotowaniem busika do wyprawy. Około podróżniczy styl życia i częste wyjazdy, czy to na zawody rowerowe, czy te typowo podróżnicze nauczyły mnie pakować się szybko i minimalistycznie, także 3 sztuki bokserek, 3 koszulki, 3 pary skarpet...no dobra bez przesady, tym razem jedziemy busikiem to zaszaleję, kilka par skarpetek, kilka koszulek, kilka par majtek, sprzęt fotograficzny, sprzęt trekkingowy, gotowy do wyjazdu. Spakowany biorę się za dokończenie czyszczenia wnętrza, którego nie zdążyłem ogarnąć dzień wcześniej, dodatkowo zaczynam pakować cały ten majdan, w postaci jedzenia, wody, narzędzi itp, do środka Tripiego. W międzyczasie oczekuję na przyjazd reszty załogi : Asi, Dominiki i Łukasza, jako, że Daniel jest jeszcze w pracy to zgarniamy go po drodze. Tym razem mamy 5 osobową załogę busika, a w sumie to 6 wliczając w to Barrego, czyli psiaka podróżnika (którym dopiero się stał po wyprawie), którego Daniel przygarnął ze schroniska w maju.

img_4146jpg11873756_1025807134098916_8492524877493872823_njpg

Bagaże zapakowane, miejsca zajęte, z 30 minutowym opóźnieniem ruszamy na poszukiwanie przygód! O te w czasie naszej podróży nie było trudno. Przejechaliśmy jakieś 60-70 kilometrów, po czym słyszę cichy, delikatny zgrzyt i piski, odgłos wydobywający się sporadycznie raz na jakiś czas... informuję o tym Daniela, on też to słyszy, zastanawiamy się czy to od nas? Wszystko było sprawdzane przed wyprawą... Decydujemy się, że sprawdzimy to jak tylko będzie możliwość  zjechać na stację benzynową, czy pierwsze lepsze równe miejsce, ze względu na wąskie pobocze... Zgrzyt i pisk zaczął się nasilać, już nie pojawia się sporadycznie,  tylko drze się non stop i to coraz głośniej. Czyżby padło nam łożysko? Super, akurat nie mamy zapasowego zestawu na tylną oś...jakby nie mógłby być to przód. Elegancko rozpoczynamy wyprawę, ledwie z domu wyjechaliśmy, a tu takie jaja, marudzę sobie na głos. Co zrobić, pozostaje nam się zatrzymać, rozebrać piastę i myśleć co dalej. Akurat przy drodze pojawia się przystanek PKS, hamuję, zjeżdżam, stoję w miejscu, a tu nadal zgrzyt i pisk, patrzymy na siebie z Danielem, co jest?!  W tym momencie mija nas mocno rozklekotany samochód, mimo, że wyglądał dosyć młodo, z którego to wydobywały się te wszystkie odgłosy. Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, a mi kamień spadł z serca. Skubany, jechał za nami przez kilka kilometrów, siedział nam na tyłku i nieźle nas nastraszył. Jedziemy dalej, cisza i spokój, nic nie stuka i puka, jedynie z głośników wydobywa się rock'n'roll. Tripciak gna przed siebie. Pomijając sytuację z zamkniętym mostem w Skawinie, objazdem, który był troszkę źle oznakowany i suma summarum całkowitej zmianie trasy, docieramy do granicy ze Słowacją. Kilometry lecą 300km, 400km, a mi wyjątkowo dobrze się jechało. Początkowo zakładaliśmy jakiś dziki nocleg po drodze, jednak stwierdziłem, że jedziemy do naszego pierwszego celu na liście, czyli wioski Sapanta w Rumunii, gdzie znajduje się Wesoły Cmentarz.  Na naszej liście znajdowały się tylko 4 pozycje - Sapanta, trasa Transfogarska , Blue Eye w Albanii i Theth, resztę trasy i miejsc do zobaczenia ustalaliśmy z dnia na dzień, w oparciu o przewodnik po Rumunii 2 w 1, który otrzymaliśmy od ExpressMapu.  Na Węgrzech zaczyna nam świrować GPS. Pomimo wyłączonych przepraw promowych doprowadza nas nad brzeg rzeki Tiszy. Nieraz jeździliśmy różnymi zadupiami, aby uniknąć płacenia za węgierskie drogi, jednak ta wyprawa przebiła wszystkie.  Najpierw trafiamy na zamknięty szlaban, za którym zaraz urywa się droga i płynie sobie rzeka, następnie po przeprogramowaniu GPS trafiamy na polną drogę, która prowadzi do ogromnej stalowej bramy - na mapie GPS wyglądało to jak zwykła droga i most, a tu taki psikus. Do ręki bierzemy niezawodny atlas europy Express Mapu, który zawsze ratuje nas w takich sytuacjach, znajdujemy pierwsze większe miasto i większą drogę na której powinien być most, po raz trzeci przestawiamy GPS'a, pomimo wyłączonych dróg polnych jedziemy właśnie po nich, na mapie GPS są oznaczone jako zwykłe drogi... W pewnym momencie wjeżdżamy w  sad, gdzie widać tylko 2 wąskie paski wyjeżdżone w trawie przez opony... no ładnie, jest 3 w nocy, a my błądzimy po jakiś gąszczach. Trudno, jedziemy dalej, gdzieś dojedziemy. Chcieliśmy bezdroża to mamy. W końcu po kilku kilometrach w polu, widać między gałęziami przebłyski lamp oświetlających drogę.

psbez-tytuujpg

Iha! Dojeżdżamy do głównej drogi, do 3 razy sztuka myślę sobie. Udało się, znaleźliśmy most i przedostaliśmy się na drugą stronę Tiszy. Resztę drogi pilnowaliśmy już w oparciu o atlas drogowy, aż do granicy z Rumunią. Po przekroczeniu granicy od razu w oczy rzuca się Romski styl budownictwa, czyli ogromne pałace z wieżami, a obok szałasy lub domy bez dachu. Droga przez Rumunię przebiegała aż za łatwo, zostało nam jakieś 30km do celu, jednak zarządziliśmy, że się gdzieś prześpimy i ruszymy dalej na zwiedzanie. Jesteśmy w górach, więc postanowiliśmy odjechać od głównej drogi i schować się gdzieś w lesie żeby rozbić namioty. Aby dostać się na polną drogę prowadzącą w głąb lasu do pokonania miałem rów, głębokości może do kolana, nie raz przez takie przejeżdżałem, jednak po całonocnej jeździe zmęczony nie wziąłem pod uwagę, że jedziemy w 5 osób i jesteśmy zapakowani po sam dach, przez co prześwit znacznie się zmniejszył. Odjechaliśmy kilkanaście metrów od drogi i na desce rozdzielczej zaczyna migać dioda od oleju. Od razu gaszę silnik. No to ekstra myślę sobie, pewno urwaliśmy wężyk spływu oleju z turbiny. Wysiadam z auta, a tam ścieżka wyrysowana z oleju, złapałem się za głowę i  w tym momencie reszta załogi wiedziała już, że jest bardzo źle. Zaglądam pod auto, a tam dziura wielkości pięści. No to jesteśmy uziemieni. Normalnie, gdybym był wyspany to bym się cieszył i myślał "ojacie, ale przygoda, jesteśmy w górach, gdzie nic nie ma, juhuhu jakoś trzeba sobie poradzić, będzie wesoło" jednak po prawie 20h za kółkiem nie było mi do śmiechu...  Na dodatek byliśmy niemalże przy granicy z Ukrainą, więc w telefonach mieliśmy ukraińską sieć komórkową z dosyć wysokimi stawkami za połączenie. Poszedłem obejrzeć rów przez który przejeżdżałem, akurat trafiłem miską na wystający kamień. W plamie oleju pozbierałem elementy miski. Odechciało mi się spać. Cóż, nie ma co płakać, trzeba działać. Wspominam ekipie,że mamy assistance, ale szkoda go wykorzystywać już pierwszego dnia, a jak coś dalej się zepsuje np. w Górach Przeklętych to będą już nie lada tarapaty. Wraz z Danielem postanowiliśmy ruszyć w dół asfaltową drogą, aby rozeznać się w terenie i poszukać ewentualnej pomocy. Kilkaset metrów niżej była restauracja z kawałkiem równego terenu, opuszczonym campingiem i rzeczką. Postanowiliśmy, że wypchamy Tripciaka z lasu i jako, że jest z górki to się stoczymy na owy parking... To nie było jednak takie proste jak się wydawało - ale o tym w drugiej części relacji :)

psuntitledjpg11885264_1028751853804444_6293415716202758393_njpgpsolejjpg

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Busikiem Po Bezdrożach - Bałkany 2015 część I – zdjęcie 1
Busikiem Po Bezdrożach - Bałkany 2015 część I – zdjęcie 2
Busikiem Po Bezdrożach - Bałkany 2015 część I – zdjęcie 3
Busikiem Po Bezdrożach - Bałkany 2015 część I – zdjęcie 4
Tripciak Crew
Tripciak Crew

Jesteśmy dwójką studentów Tursytyki i Rekreacji na AWF Katowice którzy chcą zwiedzić najgłębsze zakamrki Świata. Nasza zajawka i zamiłowanie do podróży pełnych przygód w połączeniu z odwiecznym marzeniem Bartka z lat dziecięcych zaowocowała kupnem oldchoolowego kanciaka- Tripciaka :) Pomysł na kupno busika i objechanie nim całego świata zrodził się gdy mały Bartuś mający ledwie 5 lat i po raz pierwszy ujrzał kultową bajkę Scooby Doo i ich ekipę w odjechanym The Mystery Machine... dodatkowo zarażony od małego nutką podróżniczą. Od tego momentu zaczął marzyć po nocach o własnym busiku w którym będzie mógł zwiedzić cały świat poznając obce kultury, ludzi, ciekawostki i tajemnice jakie kryje Świat ;) W końcu po 16latach marzeń udało mu się kupić startego VW T3, który służył niemalże 20 lat jako niemiecka karetka - zostając jego oczkiem w głowie. Po burzliwych naradach wraz z jego wybranką nadali mu imię Tripciak gloBus! Zapraszamy również na naszego bloga: http://tripciakglobus.blogspot.com/

Czytaj także