Viva Espania!

Viva Espania! – główne zdjęcie

Obrazki z Hiszpanii

Kto nie słyszał o torreadorach i o korridzie? Dziś Hiszpania styka się z wielkim problemem, zamykane są aule do korridy, odzywają się obrońcy zwierząt. A korrida to bardzo ważny aspekt w tradycji hiszpańskiej, co prawda należałoby zmienić sposób walki, by byki nie cierpiały tak bardzo. Nie da się w tym przypadku zrobić, by i wilk był syty, i owca cała. Teraz część występów została po prostu przeniesiona na południe Francji. Torreadorzy kojarzą się z macho, z typowymi Hiszpanami – męskimi, odważnymi, walecznymi. Po korridzie, w kolejce ustawia się flamenco, następnie o swoje dopomina się Don Quijote, wykreowany przez Cervantesa, znany u nas jako Don Kichot, ze swoim Sancho i wiatrakami w Kastylii. Kastylia, zapewne, jest bardzo malownicza, wspomina o tym w Hiszpańskiej romance H. Popławska, pisząc „Kastylia…mocno bijące serce Hiszpanii, pod niebem tak jasnym i czystym, że gdy w nie spojrzeć, poraża lękiem nieskończoność wszechświata”. Poza tym, mówiąc „Hiszpania”, wyświetla się nam w głowie obraz homoseksualnego reżysera Almodowara oraz byłego premiera, Zapatero. To tyle… Czy jest coś więcej odnośnie Hiszpanii, ogarniętej ostatnimi czasy kryzysem ekonomicznym? Oczywiście !!!

Vicky,Cristina

W 2008 roku swoją premierę miał film zatytułowany „Vicky Cristina Barcelona”. Został wyreżyserowany przez Woddy’ego Allena. Podobnie jak w tym nowszym, „O północy w Paryżu”, jednym z atutów jest ukazanie w piękny sposób tytułowego miasta. Czuje się klimat Barcelony, poznaje się najsłynniejsze obiekty i mniej znane uliczki. Rozkosz poczuć można szczególnie wówczas, gdy obejrzenie filmu jest swego rodzaju przypomnieniem wycieczki, wyprawy do miasta Gaudiego. Nawet jeśli nie dla samej fabuły – narrator obecny w filmie może nie wszystkim się podobać, romansidło również – warto wypożyczyć „Vicky…” ze względu na ukazanie Barcelony – i dzięki temu uzyskać zachętę wyjazdu do Katalonii.

Ah, ten Gaudí

Gaudí inspiruje, ciekawi. Żywot architekta secesyjnego nie jest do końca poznany. Chociaż od ponad dwudziestu lat trwa proces beatyfikacyjny Antonia, istnieją podejrzenia, iż Gaudí prowadził podwójne życie; ponoć był masonem. Sagrada Familia, jedna z najsłynniejszych świątyni na świecie, nie została dokończona za życia Gaudiego – zmarł w 1926 – ba, po dziś dzień to się nie udało. Ale jest co podziwiać. Z zewnątrz postaci ukazane na świątyni nie są wybrane przypadkowo – jest w tym pewna logika, figury opowiadają historię. Wewnątrz panuje specyficzny klimat. Sagrada Familia jest bazyliką, prawda? Lecz nikt zanatto nie przejmuje się tym, iż znajduje się w świątyni. Sagrada, udostępniona dla zwiedzających, służy przede wszystkim uwiecznieniu jej. Czy ktoś w ogóle się modli w tym kościele? Czy ktokolwiek klęka przed Bogiem? Wszyscy raczej siedzą w ławkach, rozmawiają, przechadzają się… i robią fotografie.

Jak Sagrada, to i Park Guëll

Park Guëll może stanowić miejsce wypoczynku – jedynie należałoby oddalić się nieco od kluczowych obiektów, do których ciągną turyści, znaleźć kawałek wolnej przestrzeni na trawie. Zabytki wyglądają niczym z bajki – kolorowe, dziwne, przepełnione magią. Autor musiał mieć prawdziwie bujną wyobraźnię. Do parku najlepiej wybrać się możliwie jak najwcześniej, by mieć możliwość zrobienia zdjęcia z salamandrami, przy których spragnieni turyści koczują bezustannie. Grzechem byłoby nie zobaczyć Casa Milà, znajdującej się pięć kroków od Parku, oraz Casa Vinces, położona już nieco dalej – koniecznie, jednak, trzeba wejść do środka. Z zewnątrz ukazana jest jedynie połowa piękna.

Cztery Koty

Coś jest na rzeczy, jeżeli w dwóch, przypadkowo wybranych książkach, natykam się na wzmianki o Czterech Kotach – kawiarni „Els Quatre Gats”, co po katalońsku oznacza właśnie „Cztery Koty”. Należy ściśle się trzymać katalońskiej nazwy i nie zmieniać jej na hiszpańskie „Los Cuatro Gatos”. O kawiarni tej wspomina Zafón w popularnej powieści „Cień wiatru” oraz Martín od „Malarza cieni” (w „Vicky Cristina Barcelona” nie obyło się również bez sceny w tym lokalu). Kawiarenka świetlność swoją już przeżyła, zjawiały się w niej sławy, między innymi Pablo Picasso, spotykali się w niej przedstawiciele hiszpańskiego modernizmu, organizowane były swego czasu wieczorki literackie. Ceny nie są jakoś znacznie wygórowane, wydanie kilku euro za spożycie Coca Coli w miejscu tak przyjemnym nie jest wydatkiem bezsensownym. Wystrój porusza wyobraźnię. Obrazki z czasów minionych, gustowne płytki, ogromne, szklane drzwi, wielość roślin i kieliszków… Wyjdziesz, a już zaczniesz tęsknić.

Stolica

Madryt ma zupełnie inny klimat niż Barcelona, panuje większy hałas, są większe korki, więcej ludzi. Ma powierzchnię około sześciokrotnie większą niż stolica prowincji Katalonia. Punktami, do których trzeba się koniecznie udać jest Museo del Prado – ale dopłaćmy kilka groszy i idźmy tam z przewodnikiem, który opowie kilka ciekawostek na przykład na temat jakże znanego dzieła „Panny dworskie” Velazqueza oraz pomniejszych, może nawet na pozór nieinteresujących, dzieł – a poza tym: „Palacio Real”. W madryckim Pałacu Królewskim można dostać oczopląsu od ilości złota i purpury. Jak Madryt, to i zakupy. Szukać trzeba uważnie, napisy „rebajas” – czyli obniżki – są widoczne wszędzie, ale trzeba mieć trochę wyczucia, by poznać, gdzie naprawdę warto wejść. Taniej jest w sklepach cenionych hiszpańskich marek, takich jak Zara, Stradivarius.

Mniejsze, mniejsze!

Zmęczeni tłokiem w stolicy udać się mogą do małej wioski Calatañazor – ale, bez przesady, nie tylko tam, bo jechać ponad 200 kilometrów, by zobaczyć wiochę – interesującą, co prawda - nie opłaca się. Calatañazor jest odmienny; nie znajdziemy miejscowości podobnej do Calatañazor w Polsce. Uliczki wzdłuż których stoją chatki sprzed wieków. Wewnątrz domków znajdują się sklepiki z wyrobami lokalnymi – mieszkańcy również muszą zarobić na chleb. Mamy tam ubrania, miód, mydła, różnego rodzaju konserwy, ale i również „cywilizowane” lody. Ruiny zamku. Cudowne krajobrazy. Przemili ludzie, chętnie wdający się w pogawędkę – jednak tylko po hiszpańsku, większość tubylców to osoby starsze. Calatañazor ma w sobie coś takiego, że pojawia się na twarzy uśmiech, że się zapamięta go na całe życie. Większą miejscowością, ale również z klimatem czasu minionego, jest Soria. Znajduje się w pobliżu Calatañazoru. Soria to przede wszystkim poeci, ducha Antonio Machado po prostu się czuje. Miasteczko zdaje się mówić o nieszczęśliwej miłości między Antonio a jego muzą, inspiracją Leonor, która nie pożyła na tym świecie długo.

Costa a Tossa

Costa Brava to jedno z miejsc, o którym odwiedzeniu turyści marzą. Jak sama nazwa mówi – „brava”, czyli „hałaśliwa”. Wybrzeże to jest niesamowicie popularne i spokoju raczej się tu nie zazna. Woda jednak ciepła, pogoda – doskonała, imprezy – przede wszystkim. Malowniczym miasteczkiem u wybrzeża Morza Śródziemnego jest Tossa del Mar. Piętrzące się fale, skaliste klify i garstka mieszkańców. Z czasem Tossa przekształciła się w miejsce szalenie znane wśród turystów, jednak do obejrzenia – koniecznie. Zachodnie wybrzeża Hiszpanii mają zupełnie inny charakter. Są rzadziej odwiedzane, może ze względu na gorsze warunki do kąpieli – wody są chłodniejsze, oceaniczne i na to, że tu dominującymi wybrzeżami są klifowe. Szukając spokoju – wybierzmy zachodnią część.

La variedad

Hiszpanię można opisać jednym słowem – variedad – różnorodność. Każda z prowincji Hiszpanii ogromnie się różni. Tutaj mamy wyizolowany Kraj Basków, tam – znaną Katalonię, tu – Kastylię z wiatrakami, jeszcze gdzie indziej – Madryt, a tam – cygańską Andaluzję. Nie sposób poznać każdego smaku Hiszpanii, pewne jest, że smaki te są niezmiernie intrygująco i warto poznać choć część z nich.

Joanna
Joanna

Miłośniczka podróży i życia.

Czytaj także