Tripciak jedzie w Sudety - Korona Gór Polski

Tripciak jedzie w Sudety - Korona Gór Polski – główne zdjęcie

Z końcem września rok akademicki zbliża się nieubłagalnie. Po naszej tegorocznej wyprawie pozostał lekki niedosyt, więc wraz z Dominiką postanowiliśmy wziąć kilka dni wolnego w pracy i ruszyć przed siebie...Planów było sporo... Albo jechać wygrzewać tyłki gdzieś nad Adriatykiem albo przejechać rowerami wzdłuż polskiego wybrzeża czy znaleźć tani lot i pozwiedzać którąś z Europejskich stolic czy inne ciekawsze miejsca. Głowiliśmy się kilka dni, gdzie by tu jechać, co by tu robić, tyle rzeczy do zrobienia, ale czasu troszkę mało...W ten zapaliła się lampka nad głową niczym w kreskówce. Hola, hola przecież mamy Koronę Gór Polski do skończenia. Nie myśląc wiele zapakowaliśmy nasz sprzęt trekkingowy do busika i ponownie ruszyliśmy w trasę naszym ukochanym Tripciakiem w Sudety.

Co to jest ta Korona Gór Polskich? KGP to bowiem dwadzieścia osiem szczytów, będących najwyższymi punktami każdego z dwudziestu ośmiu pasm górskich w Polsce. Została ona zatwierdzona w 1997 r. na specjalnym spotkaniu zwołanym przez redakcję „Poznaj swój kraj”.

Wyjechaliśmy późnym wieczorem w czwartek, by nie tracić czasu rano na niepotrzebny kilkugodzinny dojazd, tylko iść od razu w góry. W końcu mamy tylko 5 dni na zdobycie 15 szczytów w paśmie Sudetów.

Po kilku godzinach jazdy, zjeżdżamy z autostrady i udajemy się w kierunku Świdnicy, z daleka widać zarys samotnej górę z ogromnym rozświetlonym na czerwono 136metrowym masztem należącym do stacji telekomunikacyjnej znajdującym się na szczycie góry. W końcu dojeżdżamy na przełęcz Tąpadła w Masywie Ślęży, gdzie spędzamy noc. Wstaliśmy o 6 rano, było troszkę chłodnawo, ale ktoś musiał nas nakarmić. Przygotowałem szybkie podróżnicze śniadanie ,czyli parówki z keczupem :) i troszkę po 7 byliśmy już na szlaku. Do wyboru mamy kilka szlaków turystycznych. My wybraliśmy żółty, który prowadził twardą ubitą drogą na sam szczyt. Po drodze mijamy wiatę turystyczną. Odpoczynek nie jest konieczny, więc maszerujemy dalej. Po drodze mijamy ścieżkę edukacyjną z tabliczkami na których zawarte są opisy roślin oraz zwierzyny lokalnie występującej. Dominika cały czas się zastanawia dlaczego oni umieszczają tam rysunkowego niedźwiedzia, skoro ich tam nie ma... Tłumaczę, że zapewne żeby przyciągnąć uwagę dzieci, ale jednak i ja się myliłem. Po 40 minutach docieramy na szczyt, gdzie znajduje się kościół, schronisko PTTK, stacja telekomunikacyjna oraz nieczynna wieża widokowa. Nie możemy nigdzie odnaleźć tabliczki umieszczonej na szczycie, więc poszliśmy poeksplorować troszkę okolicę. Udaliśmy się na nieczynną już wieże widokową. Właz był otwarty, problem w tym, że znajdował się 3 metry nad ziemią... Oczywiście z użyciem poręczy wpadłem na pomysł jak się tam wdrapać, ale późniejsze zejście, czyli skok z 3 metrów na twardy beton niebyło by za przyjemnym uczuciem, więc odpuszczam wygłupy i udajemy się do kościółka. W środku miła Pani otworzyła nam podziemia, gdzie znajdują się wykopaliska archeologiczne i kawałek ruin dawnego zamku. Przy wyjściu wrzucamy cegiełkę na ratunek tego kościółka i udajemy się do schroniska po pieczątkę do książeczek KGP, te jest otwarte od 9:00, więc pozostaje nam czekać prawie pół godziny. W międzyczasie dowiadujemy się, że owy niedźwiedź wywodzi się z kultu pradawnych obrzędów pogańskich oraz kamiennych rzeźb, które znaleziono na szczycie, dlatego stał się symbolem Ślęży. Doczekaliśmy otwarcia schroniska, przybijamy pieczątki, najwyższy szczyt Masywu Ślęży (Przedgórze Sudeckie) uważamy za zdobyty i ruszamy w dół, aby następnie udać się do miejscowości Komarno w celu zdobycia Skopca. Na Skopiec nie prowadzi żaden szlak, więc trzeba pokombinować jak się na niego dostać. Tripi przywiózł nas za szlakiem żółtym biegnącym z miejscowości Komarno do miejsca, gdzie kończy się asfalt, tam też zostawiamy samochód i szutrową dróżką za szlakiem żółtym idziemy dalej przed siebie . Po około 2 minutach marszu docieramy charakterystycznego drzewa na którym poprzybijane są buty. W tym miejscu odbijamy mocno po skosie w prawo i dalej idziemy przez łąkę, po chwili w oddali widać zarys tabliczki wykonanej przez któregoś z pasjonatów górskich wędrówek z kierunkiem drogi na Skopiec. Droga po chwili łączy się z szlakiem niebieskim prowadzącym do sąsiedniego szczytu - Baraniec. Wychodząc z lasu, gdy zaczyna nam się panorama na pobliskie wioski, a po prawej stronie mamy maszty znajdujące się na szczycie Barańca odbijamy mocno w lewo - nie sposób nie zauważyć mocno wydeptanej dróżki przez las, dodatkowo na drzewie możemy znaleźć małą karteczkę ze strzałką na kopiec. Idąc przez las na drzewie dostrzegamy żółtą strzałka wskazująca drogę na szczyt. Cała droga zajęła nam aż 12minut! Chyba najszybciej zdobyty przez nas szczyt :) Góry Kaczawskie odhaczamy z listy. W 8 minut wracamy do samochodu i jedziemy na podbój trzeciego, a zarazem najbardziej wysuniętego szczytu KGP na zachód - Wysokiej Kopy.

Z niedzwiedziem, czyli symbolem ŚlężySkopiec zdobyty!

Atak na najwyższy szczyt Gór Izerskich rozpoczynamy z Rozdroża Izerskiego. Busika zostawiamy na jednym z dwóch ogromnych parkingów i szlakiem zielonym rozpoczynamy wędrówkę. Droga początkowo biegnie przez dobrze ubitą drogę pożarowa, następnie po około 15minutach marszu odbija w prawo pod kątem 90 stopni i zaczyna się dosyć strome podejście. Da się zmęczyć. Na całe szczęście jest to jedyne takie podejście w czasie całej wędrówki. Następnie szlak biegnie przez piękny zielony lasek, wędrówkę umilają nam przepiękne zapachy oraz ćwierkające ptaszki. Na rozdrożu odbijamy mocno w prawo i dalej maszerujemy szlakiem czerwonym. Raz to po prawej raz to po lewej znajdują się różne formacje skalne, z których rozpościera się widok na okolice i pola w oddali. Po drodze mijamy nieczynną kopalnię kwarcu Stanisław, gdzie szlak następnie biegnie około 1,5km asfaltową drogą po czym odbija w prawo w las. Na Wysoką Kopę również nie prowadzi żaden szlak, więc trzeba radzić sobie samemu. Odnajdujemy się na mapie i po charakterystycznych punktach staramy dotrzeć się na szczyt. W oddali słychać płynący strumyk, który należy przejść. Kiedyś była tam kładka, teraz niestety już jej nie ma. Wydeptaną w trawie dróżką docieramy na szczyt, niestety nic nie widać, chwilkę kręcimy się po okolicy i w końcu udaje nam się odnaleźć tabliczkę umieszczoną na jednym z drzew. Strzelamy pamiątkowe foto i schodzimy na dół ponownie do czerwonego szlaku, ale już inna drogą, którą odnaleźliśmy na mapie. Docieramy do wiaty turystycznej. Na niej markerem namalowana jest strzałka w prawo z dopiskiem "Wysoka Kopa 500m". To na wypadek, gdyby ktoś szedł od drugiej strony szlaku lub planował atak szczytowy drogą zza wiaty. Wiata bardzo przypadła nam do gustu, w środku poza drewnianymi ławeczkami i stołami znajdowały się 2 duże miejsca, na których można by się przespać, docelowo zapewne służyć mają jako półka na plecaki w czasie dużych wycieczek. Ajajaj szkoda, że nie wzięliśmy ze sobą śpiworów bo zapewne spędzilibyśmy tam noc. Wracamy tą samą drogą. Noc postanowiliśmy spędzić na parkingu, zrobiliśmy sobie grilla oraz podgrzaliśmy na kuchence garnek wody żeby troszkę się przemyć. Ściemniło się dosyć szybko, przeanalizowaliśmy mapę i okazało się, że na śnieżkę według mapy musimy przeznaczyć prawie 7h!. Dziennie mamy robić po 3 szczyty, a tu taki psikus. Troszkę po 20 leżeliśmy już w busiku i odpoczywaliśmy przed kolejnym atakiem na szczyt.

Wysoka Kopa zdobyta! Akuku!

Mieliśmy wstać o 6:00 jednak chłód oraz szarówka panująca na dworze skutecznie nas do tego zniechęcała, łóżko okazało się silniejsze... Wstaliśmy przed 9. Cóż za opóźnienie. Zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy do Karpacza. Samochód zostawiliśmy na stoku narciarskim ze względu na brak miejsc na parkingu bezpłatnym. Udałem się do pobliskiego baru, aby dowiedzieć się czy można tam stać. Miła pani udzieliła mi szczegółowych informacji, że miasto nie postarało się o znak zakazu wjazdu, straż miejska nie może zatem dać mandatu i ludzie tam parkują, ale na własną odpowiedzialność oraz przestrzegła nas, że mamy uważać wyjeżdżając bo nikt nie dba o podjazd przez co kilka osobówek straciło już dokładki zderzaka czy miskę olejową, rzuciłem okiem na te nierówności... po naszej podróży po Albanii to żadne doły nam już nie straszne. Na szlak wyszliśmy o 12:00, teoretycznie mieliśmy o tej porze być już w drodze powrotnej ze Śnieżki. Trudno, dziś zrobimy tylko jeden szczyt. Szlakowskazy pokazują 3,5 godzinny czas wejścia na szczyt. Z ciekawości odpalam stoper i ruszamy. Początek bardzo wędrówki bardzo przyjemny. Docieramy do schroniska nad Łomniczką, gdzie posilamy się batonikiem oraz dogrzewamy ciepłą herbatą z termosu, ludzi nazbierało się co nie miara. Droga zmienia się w wyłożoną kamieniami, aby po chwili zmienić się w kamienne schody. Drogi, których nienawidzimy w Parkach Narodowych. Jakbyśmy chcieli chodzić po schodach to byśmy sobie w bloku pochodzili :P Cóż, pozostaje nam przecierpieć i iść dalej. Wzmaga się wiatr, który po chwili zmienia się w wichurę. Na całe szczęście widoki rekompensują wszystko. Po drodze mijamy ludzi w krótkich rękawkach, bez czapek, w trampkach i botkach... trzęsą się biedactwa z zimna. Cóż, nie każdy chyba wie, że jak na dole jest 20 stopni to u góry może być dużo zimniej i warto wrzucić do plecaka bluzę oraz czapkę czy chociaż chustę. Po drodze mijamy symboliczny Cmentarz Ofiar Gór nad którym znajduje się wielki krzyż z napisem OFIRAOM GÓR. Po chwili docieramy do schroniska Dom Śląski, ludzi więcej niż w galerii handlowej. W końcu niedziela, a do tego miejsca można niemalże dojechać kolejka... Stąd zapewne taki tłok. Pozostało nam ostatnie podejście do pokonania, ludzi tyle,że miejscami idzie sie kroczek po kroczku, gęsiego jak na skazanie... W tle co chwile tylko słychać krzyki rodziców na swoje dzieci "Ubieraj tę czapkę" "Załóż te rękawiczki" "Chodź tu bo jak ci wleje zaraz" Magia wędrówek górskich pryska od razu. Szczyt spowiły jest w chmurach, widoków nie ma żadnych. Robimy zdjęcie po Polskiej jak i Czeskiej stronie, dzięki czemu przy okazji zdobywamy najwyższy szczyt Czech, który zalicza się do Korony Europy. Zapomniałbym dodać, na szczyt zamiast w 3,5h wdrapaliśmy się w 1h 35min. Zejście zajęło nam jeszcze mniej, przez co pomimo kilkugodzinnego opóźnienia udało nam się ruszyć tyłki w kolejne miejsce, czyli do Czarnowa, aby zdobyć najwyższy szczyt Rudaw Janowickich.

Śniezka zdobyta!

Auto zostawiamy na parkingu przy śmietnikach. Parking może pomieścić z 3 samochody. Szlakiem niebieskim ruszamy na Małą Ostrą, droga wiedzie przez las modrzewiowy, którego igliwie pokrywa ścieżkę, tworząc miękką i przyjemną warstwę, droga jest bardzo przyjemna, jednak trzeba uważać aby się nie zgubić. Las jest dosyć gęsty, a ścieżka niekiedy rodziela się w 3 kierunkach... głównie za sprawą powalonych drzew, ale prędzej czy później wszystkie łączą się w jednym miejscu. Oznaczenie niekiedy zlewają się z tłem. Jednak wystarczy przystanąć na chwilę, wytężyć wzrok i można iść dalej. Docieramy do Małej Ostrej, gdzie znajduje się punkt widokowy oraz Konie Apokalipsy, czyli grupy granitowych skałek. Następnie dobrze wydeptaną ścieżką biegnącą wzdłuż szkółki leśnej docieramy do najwyższego szczytu Rudaw Janowickich - Skalnik. Na szczycie Domiś dostrzega liska, niestety ten szybko czmychnął w zarośla. Wracamy do punktu widokowego, gdzie robimy kilka zdjęć. Zaczyna się mocno ściemniać więc postanawiamy schodzić powoli do samochodu.

Skalnik zdobyty

Wieczorem dojeżdzamydo miejscowości Boguszów- Gorce, skąd biegnie zielony szlak na najwyższą górę w paśmie Gór Wałbrzyskich - Chełmiec. Noc spędziliśmy na parkingu u podnóża góry. Ponownie nie udało nam się wstać o 6:00 usprawiedliwiając się, że mamy wakacje w końcu :) Szlak biegnie, wzdłuż drogi krzyżowej ku pamięci górnikom, aż do rozdroża, gdzie możemy iść ubitą szutrową drogą dojazdową lub żółtym szlakiem pod strome podejście na przełaj, my wybieramy bramkę numer dwa. Na ściętych drzewach dostrzegamy lisa, niespecjalnie nas się bał, ale zachowywał dystans, gdy usłyszał, że czymś szeleścimy, od razu podbiegał pożebrać troszkę. Domiś była wniebowzięta, ja strzeliłem parę fotek, akurat aparatu to lisek chytrusek się bał. Posiedzieliśmy chwile z naszym nowym przyjacielem i udaliśmy się na szczyt. Na górze znajdywała się wieża widokowa, niestety chmury zasłaniały widoki, więc odpuściliśmy sobie na nią wejście. Zapakowaliśmy się do auta i ponownie ruszyliśmy w stronę kolejnego pasma -Gór Kamiennych. Auto zostawiliśmy pod schroniskiem PTTK Andrzejówka. Podejście było bardzo krótkie, ale strome i dało nam troszkę popalić. Nazwa szczytu - Waligóra nie wzięła się chyba bez powodu. Ścieżka prowadziła po sypkim żwirze, który dosłownie usuwał nam się pod nogami. Po 10minutach docieramy na szczyt. Widoków nie ma żadnych, więc po chwili schodzimy na dół, a raczej zjeżdżamy ze żwirem w dół.

Chełmiec zdobyty!Waligóra zdobyta!

Tego samego dnia udajemy się na podbój trzeciego szczytu - Wielkiej Sowy. Wędrówkę rozpoczynamy szlakiem zielonym tuż za Przełęczą Sokolą. Podejście nie sprawia nam problemów. Tuż przed szczytem dopada nas unoszący się w powietrzu zapach ogniska i pieczonych kiełbasek... Od razu pożałowaliśmy, że nie wzięliśmy swoich. Na szczycie znajduje się wieża widokowa, niestety chmury zasłoniły widok, więc odpuściliśmy sobie wejście. Cóż za pech, kolejna wieża i znowu chmury. Wokół ogromnej drewnianej rzeźby sowy od kilkunastu minut trzymając się za ręce zażarcie modlili się uczestnicy jednej z wycieczek...bardziej wyglądało to jak jakieś pogańskie obrzędy, a w dodatku wraz z innymi turystami czekaliśmy, aż skończą odprawiać swoje modły żeby zrobić sobie zdjęcie z symbolem naszej góry... niestety z zegarkiem w ręku po 10 minutach odpuściliśmy dalsze czekanie i zeszliśmy na dół do samochodu. Rozumiem, wiara ważna rzecz, ale bez przesady.

Wielksa Sowa zdobyta

 Czas mieliśmy dobry, aż za dobry więc postanowiliśmy zdobyć czwarty szczyt tego samego dnia. W tym celu udaliśmy do najciekawszego naszym zdaniem miejsca, w czasie całej podróży, czyli do Parku Narodowego Gór Stołowych. Wejscie rozpoczęliśmy krótkim ale stromym żółtym szlakiem. U góry zapłaciliśmy za wejście na trasę turystyczną i udaliśmy się na spacer między skałami. Niektóre formacje robiły naprawdę spore wrażenie. Trasa była ciekawa, miejscami przechodziło się przez bardzo wąskie i niskie szczeliny... osoby troszkę większe albo z klaustrofobią mogą mieć tam niemały problem. Na trasie co chwile rozlokowane są punkty widokowe z przepięknymi widokami. Trasa turystyczna się skończyła, a do wyjścia prowadziło kilkaset betonowych schodów. Na górę wybraliśmy się bez analizowania mapy, stwierdziliśmy, że pieczątkę przybijemy później. Na dole okazało się, że nasza trasa kończy się po drugiej stronie góry i aby dostać się na parking możemy ją obejść szlakiem niebieskim lub ponownie przez szczyt wrócić szlakiem żółtym, jednak do pokonania było ponownie kilkaset schodów, ale już w drugą stronę, czyli pod górkę. Dominika wróciła niebieskim szlakiem do busika a ja zdecydowałem, że pobiegnę żółtym szlakiem na górę, wbiję pieczątkę do książeczki i zejdę z drugiej strony. Troszkę się napociłem, ale po 20 minutach biegu przez Szczeliniec Wielki byłem już na parkingu.

Szczeliniec Wielki zdobyty!

Góry Stołowe to przepiękne miejsce i 3h to zupełnie za mało, aby przestać się nimi zachwycać. Na pewno tam wrócimy i to przynajmniej na kilka dni.

Zmęczeni ruszyliśmy w stronę Kudowy- Zdrój, gdzie uzupełniliśmy zapasy żywności, a następnie udaliśmy się w kierunku autostrady sudeckiej. Noc spędziliśmy na parkingu Pod Sołtysią Kopą, gdzie w nocy temperatura zbliżyła się prawie do 0 stopni, a my jeszcze nie dorobiliśmy się ogrzewania postojowego, więc troszkę zmarzliśmy. Rano ciężko było wychylić nosa spod ciepłej kołdry. Przygotowałem jajecznicę, a przepiękny widok rekompensował mi zamarznięte dłonie. Tuż po śniadaniu wyruszliśmy na Orlicę, trasa biegła cały czas przez las, w pewnym momencie drogę przeciął nam ogromny jeleń z imponującym porożem, nad ranem i wieczorem słychać tylko ich rykowiska w okolicy. Dalszą drogę umilają nam jagody, również pokaźnych rozmiarów... Chyba dawno nikt tędy nie szedł. Tuż przed szczytem mamy problem z wyborem drogi, oznakowania brak, a droga dzieli się na 3, wybraliśmy tą najbardziej udeptaną i po 5 minutach docieramy do najwyższego szczytu pasma Gór Orlickich - Orlicy. Schodzimy tą samą drogą, zajadając się jagodami.

Orlica zdobyta!

Kolejnym szczytem na naszej liście była Jagodna. Trasa przyjemna, praktycznie non stop idzie się szutrową drogą o niewielkim nachyleniu. Jednak na szczyt nie biegnie żaden szlak, więc wytężamy wzrok na jakieś pomocne oznaczenia... Na słupku znajdującym się przy drodze, zauważyłem strzałkę i napis Jagodna narysowany markerem. Pokonujemy rów i przez krzaki docieramy pod starą myśliwską ambonę, gdzie znajduje się szczyt. Szybkie zdjęcie i lecimy dalej w stronę Międzygórza. Drogę przemierzamy autostradą sudecką, cóż... do schroniska pod Jagodną, droga była nowa, świetnej jakości, kawałek za Jagodną, mogliśmy poczuć się jak w Albańskich Górach, z dziur w asfalcie wyrastała trawa, asfalt się zmieniał w szuter, dziura na dziurze, nie przekraczaliśmy 30km/h przez prawie 20km. Po drodze zgarniamy autostopowicza, który informuje nas, że od dłuższego czasu jesteśmy jedynym samochodem jadący tą droga. Nie dziwimy się wcale. Okazuje się, że Paweł również zdobywa KGP, tyle, że autostopem. Paweł towarzyszy nam w drodze na Śnieżnik, podejście było długie i miejscami dosyć strome. Rozmowa z naszym nowopoznanym kolegom umila nam trudy wędrówki, w końcu to już trzeci szczyt dzisiaj. Na 30minut przed szczytem Śnieżnika przysiadamy pod schroniskiem, temperatura wynosi 6stopni, a silny wiatr sprawia, że odczuwamy dużo niższą temperaturę. Na szczycie rozpościera się przepiękny widok na Polską jak i Czeską stronę. Chmury płyną po niebie jak szalone. Z rozmowy dowiadujemy się, że Pawłowi zostały do zdobycia te same szczyty co nam, więc niewiele myśląc zabieramy go dalej z nami.

Jagodna zdobyta!Śnieżnik zdobyty!

Do zamknięcia KGP w Sudetach pozostały nam 3 szczyty. Już w trójkę udajemy się do Bielic, po drodze znajdujemy fajną miejscówkę na nocleg, rozpalamy ognisko i do późnego wieczoru wymieniamy się opowieściami z podróży. Paweł przejechał prawie, że całą Europę na stopa, a teraz planuje wyjazd do Azji.

Do zdobycia Rudawca i Kowadła wybieramy szlak zielony. Pogoda nie dopisuje, nie pada, ale chmury zatrzymujące się o korony drzew powodują skraplanie się wody na liściach, które to potem na nas spadają. Temperatura również nie jest za wysoka, ale szlak wiedzie przez Puszczę, która przynajmniej dobrze zatrzymuje wiatr. Początek jest dosyć stromy, ale potem maszerujemy już grzbietem wzdłuż granicy Polsko - Czeskiej. Na Rudawcu, Paweł stwierdził, że stanie do zdjęcia na rękach, jednak mu troszkę nie wyszło i obalił się na skały za nim :P Do zdobycia pozostał nam ostatni szczyt - Góra Kłodzka. Wybieramy szlak niebieski. Na sam koniec dostaliśmy solidnego kopa. Do pokonania mamy cztery szczyty pośrednie, podejście od razu zaczyna się bardzo stromo, łydki zaczynają płonąc, wchodzimy na górę, a tam zejście w dół... ponownie strome podejście i znowu w dół i tak trzy czy cztery razy...Niebieski szlak łączy się z żółtym, na który musimy wejść. Żółtym szlakiem docieramy na szczyt, czyli Kłodzką Górę. Na dróżce ułożona z drewna jest strzałka w prawo, z początku myśleliśmy, że ktoś grał w podchody, jednak między gałęziami dostrzegamy żółtą tabliczkę. Na słupku znajdowała się również czerwona skrzynka z pieczątką. Super rozwiązanie, powinno być takie na każdym szczycie. Wróciliśmy do samochodu. Pawłowi została do zdobycia jeszcze Biskupia Kopa, my ją zdobyliśmy zimą tego roku, więc podrzucamy Pawła za Prudnik, na drogę biegnącą do Jarnołtówka, żegnamy się. Paweł sprezentował nam na pożegnanie ptasie mleczko. Co za gość! :)

Kowadło zdobyte!Góra Kłodzka zdobyta!

Zdobiliśmy 15 szczytów w 5 dni. Poznaliśmy super człowieka. Przejechaliśmy kolejne 1000km naszym busikiem po Polsce. Do zdobycia KGP zostały nam tylko dwa szczyty, najwyższy - Rysy oraz najniższy - Łysica. Teraz czas na powrót do smutnej szarej rzeczywistości :(

Więcej zdjęć z wyjazdu znajduje się obok w galerii :)

A tak kształtuje się aktualna lista zdobytych przez nas szczytów:

kg-copyjpg

 

Tripciak jedzie w Sudety - Korona Gór Polski – zdjęcie 1
Tripciak jedzie w Sudety - Korona Gór Polski – zdjęcie 2
Tripciak jedzie w Sudety - Korona Gór Polski – zdjęcie 3
Tripciak jedzie w Sudety - Korona Gór Polski – zdjęcie 4
Tripciak Crew
Tripciak Crew

Jesteśmy dwójką studentów Tursytyki i Rekreacji na AWF Katowice którzy chcą zwiedzić najgłębsze zakamrki Świata. Nasza zajawka i zamiłowanie do podróży pełnych przygód w połączeniu z odwiecznym marzeniem Bartka z lat dziecięcych zaowocowała kupnem oldchoolowego kanciaka- Tripciaka :) Pomysł na kupno busika i objechanie nim całego świata zrodził się gdy mały Bartuś mający ledwie 5 lat i po raz pierwszy ujrzał kultową bajkę Scooby Doo i ich ekipę w odjechanym The Mystery Machine... dodatkowo zarażony od małego nutką podróżniczą. Od tego momentu zaczął marzyć po nocach o własnym busiku w którym będzie mógł zwiedzić cały świat poznając obce kultury, ludzi, ciekawostki i tajemnice jakie kryje Świat ;) W końcu po 16latach marzeń udało mu się kupić startego VW T3, który służył niemalże 20 lat jako niemiecka karetka - zostając jego oczkiem w głowie. Po burzliwych naradach wraz z jego wybranką nadali mu imię Tripciak gloBus! Zapraszamy również na naszego bloga: http://tripciakglobus.blogspot.com/

Czytaj także