Na krańcu świata -Stavali

Na krańcu świata -Stavali – główne zdjęcie

Stavali

Sam przed sobą uważam, że urodziłem się trochę za późno. Może więcej niż trochę, czasem wszystkiego jest wokół zbyt wiele, a ja życzyłbym sobie .... Góry. Tak, góry to jest to miejsce.

Tym bardziej ekscytująca była myśl, że jednak dostaliśmy pracę właśnie w górach. Hardanger Vidda - największy park narodowy w północnej Europie . Zaskoczenie było tym większe, że pracowaliśmy już w tym miejscu 4 lata wcześniej, przez jeden weekend; bagatela, nigdy później nie było nam dane wrócić tam choćby prywatnie. Bywamy w Norwegii kilka miesięcy w roku od dobrych kilku lat i bez wątpienia jest to jedna z najbardziej przemawiających do mnie krain z jaką miałem okazję obcować.

Stavali natomiast, w całej dzikości północy, jest unikalne.

...więc mamy pracę, będziemy prowadzili schronisko w górach. Cóż więcej!?!

large.jpeg

15 lipca musimy dotrzeć do Oddy (jakieś 150km na wsch. od Bergen) gdzie pożegnamy się z cywilizacja na najbliższe dwa miesiące naszego życia.

Aktualnie mieszkamy w Espeland to mała osada na obrzeżach wsi Jondal tuż pod lodowcem Folgefonna, gdzie kończymy poprzednie prace tak by wraz z lokalnym farmerem odpowiedzialnym za schronisko w w/w dacie do niego dotrzeć.

Kontrakt obejmuje wszystkie detale naszego pobytu tj. zakwaterowanie i wyżywienie, obowiązki, którym zobligowaliśmy się sprostać i gażę.

Z Jondal do Oddy jedzie się niespełna 2 godziny. Dystans co prawda nie jest duży jednak norweskie drogi to nie drogi szybkiego ruchu z racji "narzuconej" prze matkę naturę specyfiki terenu.

Zabraliśmy niewiele, mamy z Asią po górskim plecaku. Wiemy, że szlak do schroniska z miejsca gdzie da się dotrzeć samochodem prowadzi przez niesamowite tereny od brzozowych, porośniętych mchem lasów, po  rozległe doliny wręcz zacienione z racji pionowych skalnych ścian po obu stronach, wszech obecne strumyki wpadające do odkrywanych za każdym wzniesieniem  lustrzanych jezior. Drastyczna  (jak na trekking) jest różnica poziomów. Jak by nie patrzeć startujemy z poziomu morza (Odda leży przy samym fjordzie), natomiast Stavali to ponad 1000 m n. p. m.

large-1.jpeg

Reasumując, czeka nas 6 godzin marszu w bajecznym aczkolwiek wymagającym terenie, a to motywujący aspekt by ograniczyć "potrzebne" rzeczy. Nasz kontakt z "opiekunem" schroniska jest nieco ograniczony z powodów językowych, a konkretnie nasz norweski; traktując sprawę delikatnie, pozostawia wiele do życzenia. Odd Arne (bo tak się nazywa) prócz swojego ojczystego języka zna jeszcze cyt. gut mornik, danke i hello. Jakoś jednak w kwestiach istotnych udaje nam się znaleźć , jak sądzę (?), wystarczające porozumienie, które od strony technicznej można by krótko określić rękodziełem.

Docieramy do lądowiska!?!

Brak znajomości języków obcych to zwykle kłopot, jednak zdarzają się z rzadka miłe niespodzianki. Tak więc o marszu możemy zapomnieć, do pracy polecimy dzisiaj helikopterem! Poinformował nas o tym właśnie bardzo miły pilot śmigłowca, który to leci ze sporymi zapasami jedzenia dla turystów właśnie do naszego schroniska. Właściwie całość dużo wcześniej została zaaranżowana przez Odda Arne  z tym, że nie wiedział jak nam o tym powiedzieć.

Zapakowaliśmy wór, który będzie podczepiony pod helikopterem i wypełniony drzewem opałowym, środkami czystości, jedzeniem, piwem, winem i wszystkim czego potencjalni turyści mogliby potrzebować.

Krótkie przeszkolenie co i kiedy robić, a czego raczej podczas lotu i opcjach wsiadania i wysiadania unikać. I w górę.

Jak już wcześniej pisałem tereny Hardanger Vidda zapierają dech w piersiach ale kiedy zmienia się perspektywa z której ogląda się to wszystko, to....

Lot trwał niespełna 10 min, nigdy ich nie zapomnę. To jak ogląda się doliny górskie nie spacerując po nich jak prawie muska się grzbiety wzniesień i podnosi nogi w kabinie jak miałoby to coś zmienić, kiedy przelatuje się obok spadającej jak deszcz wody ogromnego wodospadu....

To wszystko zostaje. Trochę jak gra komputerowa, czy film przyrodniczy. Niecodzienne.

Wylądowaliśmy i nawet po jakimś czasie zaczęliśmy oddychać, później rozmawiać.

large-2.jpeg

Musimy przygotować schronisko i posegregować jedzenie. Zapoznać się z recepcją i jej prowadzeniem, cenami i wreszcie rozpakować nasze plecaki w chatce, w której będziemy mieszkać. Sporo wrażeń jak na jeden dzień. Z miejsca gdzie spędziliśmy ostatni miesiąc w towarzystwie ludzi, samochodów, sklepów, i całej reszty dóbr cywilizowanego świata w krótką chwilę jakby przenieśliśmy się w czasie. Brak prądu, wody bieżącej, netu i jakiejkolwiek sieci komórkowej!

60 dni bez "tamtego" świata.

Chatka ma 9m2! To jedno pomieszczenie z dwoma pojedynczymi łóżkami i kozą (piecykiem) na drzewo do ogrzania "apartamentu". Chata został wybudowana w 1867 roku na co wskazuje starannie wyryta data na jednej z belek ściany.

large-3.jpeg

Jest bardzo przytulnie, maleńkie okno nie wnosi zbyt wiele w kwestii oświetlenia jednak pozwalana na sprawdzenie aktualnej pogody co w przypadku braku prognozy znacząco wpływa na ilość docierających do nas informacji.

Jest wspaniale. Wprowadzenie własnych zasad organizacyjno - porządkowych nie zajęło nam zbyt wiele czasu. Myślę, że duży wpływ na szybkie "umeblowanie" chatki miał jej rozmiar!

large-4.jpeg

Ze schroniskiem, oddalonym od miejsca naszego zamieszkania 30 sekundowym spacerem poszło bardzo podobnie. Trzy poziomowy, klasyczny norweski krwisto czerwony budynek z białymi oknami, wybudowany w 1950 roku i udostępniony turystom przez cały rok. Wcześniej, zabudowania z których korzystali górołazi nie były aż tak okazałe. Prawdą jest że nawet teraz luksusów nie ma, jednak w istniejącym górskim hostelu zarządzanym przez Bergen Turlag  (norweska narodowa organizacja górska) jest wszystko czego można w górach potrzebować.

Przeszkolenie w zakresie "obsługi" schroniska poszło jak już wspomniałem expresowo. Powodem nie była nasza ponad przeciętna zdolność asymilacji w nowych miejscach tylko ograniczony językowo kontakt z "majstrem", który poza pokazaniem nam gdzie się śpi, gdzie je, a gdzie wkłada pieniądze oddalił się na "dłuższą" chwilę.

Wcale nie było tak strasznie. Od popołudnia schodzą się turyści więc ich kwaterujemy, sprzedajemy jedzenie i napoje. W menu mamy też dwa dania przyrządzane przez nas; romegroot i spekemat! Pierwsze to coś w rodzaju naszej kaszki na mleku (jak dla dzieci) ale podawanej z cieniutko krojonym, suszonym mięsem z krowy,wszystko polewa się płynnym masłem wytrąconym podczas procesu przyrządzanej ów potrawy, to tradycyjny posiłek serwowany np: 17 maja (dzień odzyskania niepodległości przez Norwegię z Duńskich "zaborów").Choć połączenie mlecznej zupy z szynką w naszej diecie nie ma zbyt ukorzenionych tradycji i brzmi raczej niedorzecznie, smakuje pierwsza klasa. Polecam.

Spekemat, drugie z dań to schłodzone po ugotowaniu obrane ziemniaki (w Norwegi zwykle podaje się ziemniaki gotowane w skórkach i dopiero każdy na własnym talerzu obiera ) w gęstym majonezie do tego zielona sałatka i 4 rodzaje szynek i kiełbas w plastrach.

Trochę wciągnął mnie wątek kulinarny ale w Stavali po dwóch tygodniach, Aśka wykroczyła poza ramy schematu i zaczęła sama piec chleb dla gości i ciasta do wieczornej kawy co spotkało się z aprobatą zmęczonych całodniową wędrówką bywalców schroniska.

large-5.jpeg

Tak więc wyglądały popołudnia, częściej spokojne do 10 nocujących ludzi. Czasem i 50 (czyli max.).Zamykaliśmy recepcję o  23:00.

Od 7:00 rano serwowaliśmy śniadanie, z domowej roboty świeżym chlebem. Po jakimś czasie ludzie przychodzący nawet z odległych części parku narodowego, nocując w innych chatach czy schroniskach, których jest trochę na tym ogromnym terenie i  zapisywali się na chleb wieczorem, korzystając z doświadczenia (jak domniemam) poznanych wcześniej wędrowców którzy zbyt późno zeszli na śniadanie w Stavali.

O 10:00 kończyła się doba "hotelowa", kto zostawał musiał opuścić jadalnię i pokój dzienny,a kto podążał dalej, uregulować rachunki.

Wtedy my jedliśmy śniadanie o ile nie mieliśmy okazji wcześniej.

Zawsze trzeba było posprzątać pokoje po tych którzy wyjechali, wspólną kuchnię i "łazienki" (apostrof dotyczy misek i grzania wody na piecyku na drzewo), jakieś małe przygotowania do romegroot i wolne do 16:00.

large-6.jpeg

Jasno więc wynika, że mieliśmy sporo czasu pomiędzy "zmianami". Schodziliśmy sporo, zaczęliśmy też biegać po górach. To był niesamowity czas. Dodatkową atrakcją tych terenów jest fakt iż szlaki tak naprawdę prowadzą tylko od chaty do schroniska i dalej. Tereny bezkresne, mapy bardzo dokładne. Niezwykle łatwo za pomocą kompasu i kilku godzinnego marszu dotrzeć w miejsca gdzie, człowieka ogarnia dziwne uczucie. Kilkakrotnie zastanawiałem się będąc w sporym dystansie od schroniska (kilka godzin marszu) czy w miejscu gdzie właśnie jestem, ktoś wcześniej był? Może to my patrzymy na ten kawałek świata jako pierwsi, może nikt wcześniej nie deptał trawy w tej okolicy ,nie smagał go wiatr właśnie tutaj, nie pił wody z tego strumienia, może się mylę.?? Prawdą jest, że było mi dane tak poczuć, tak pomyśleć, a to rzadkość.

Krowy

Zapomniałem napisać, że mamy 4 krowy! Tak, no bo skąd byłoby przecież mleko na roomegrot. Wiadomo.

large-7.jpeg

Mieszkają tak naprawdę po drugiej "stronie ulicy". Na przeciw naszej chatki. Przez dzień frywolnie rozłażą się po całej dolinie i choć naszym oficjalnym zadaniem nie jest dbać o ich bezpieczeństwo, nie doimy ich również to jednak czasami pomagając "majstrowi", który nie wtrąca się w pracę schroniska zaganiam je do kamiennej do połowy wkopanej w ziemię stajni. Z tymi krowami to jest taka akcja, że w ramach kultywowania tradycji, państwo norweskie wspiera finansowo farmera, który wyprowadza te krowy w te góry i opiekując się nimi w Stavali, doi je dwa razy dziennie i serwuje turystom lokalną potrawę. Pomysł godny podziwu. Mleko górskie, pyszne. Sprzedajemy na szklanki!

Czas

Im mniej nas otacza tym więcej widać. Budynki nie  zasłaniają gór. Trudno iść do sklepu , którego nie ma. Rachunki za prąd, wodę, telefon, internet........ cóż, idealizuję, wiem. Faktem jest, że im mniej tym więcej.

W Stavali przez dwa miesiące nie wysłałem smsa czy maila. Budziliśmy się bez budzika, nigdy nie zaspaliśmy, nie byliśmy chorzy, nawet przeziębieni przez cały czas pobytu. Kąpiel w kamiennym "prysznicu" na zew. bez zadaszenia. Jakbym ostygł po długim biegu i bez pośpiechu szedł. Wszystko zwolniło dzięki Stavali. Jest czas by pomyśleć o tym na co akurat się patrzy. Porozmawiać z mijającym nas człowiekiem. Brak prędkości.

Można poczytać, pomarzyć, zapalić ogień..

large-8.jpeg

PO dwóch miesiącach pracy w górach sprowadziliśmy krowy do Oddy (7,5h). Tęskniłem już w momencie kiedy schodziliśmy ze wzgórza, a schronisko nikło za

skałami. Cóż utwierdziłem się tylko co do terminu swoich narodzin.
Wróciliśmy do Jondal na jakiś czas.

Telefon włączyłem po tygodniu.

Anioł

Na krańcu świata -Stavali – zdjęcie 1
Na krańcu świata -Stavali – zdjęcie 2
Na krańcu świata -Stavali – zdjęcie 3
Na krańcu świata -Stavali – zdjęcie 4
Anioł
Anioł

Założyciel i właściciel PROGRES Snowboard School. Instruktor snowboardu MSiT, PZS SITS, IVSI (uprawnienia międzynarodowe). Międzynarodowy sędzia snowboard/freestyle FIS (lic.B-prof). Jeden z sędziów SSS (Stowarzyszenie Sędziów Snowboardu). Odbyte szkolenia freeride’owe i lawinowe w kraju i zagranicą (lic. 1 st. TOPR). Od wielu lat lider Folgefonna Snowboard Camp (Norwegia). Współorganizator i uczestnik wyjazdów freeride’owych.

Czytaj także