TheTravelbus - Busem Po Europie Zachodniej

TheTravelbus - Busem Po Europie Zachodniej – główne zdjęcie

Tak to się zaczęło. Zrobić coś z niczego, coś nietuzinkowego, oryginalnego, porywającego a zarazem szalonego. Wracając do przeszłości przypomniałem sobie starego poczciwego busa, którego miał mój brat. Zrobił on na mnie wielkie wrażenie. Mimo swojego wieku było to auto wyróżniające się na parkingu, a wszystko to dzięki swojemu klimatowi. Busik VW T3 to auto które wywołuje w ludziach wiele pozytywnych emocji i tak było również ze mną. Jak tylko zasiadłem za kierownicą kultowego busa, poczułem klimat, którego nie odczuwałem siedząc w jakimkolwiek innym aucie. Już wtedy myślałem o tym, aby kupić takiego busa z myślą o podróżach w nieznane. To jest to! - pomyślałem i bez wahania postanowiłem spełnić dawne marzenie. Nie zwlekając, myśli zamieniłem w czyny i zacząłem swoją travelbusową przygodę: założyłem profil na facebooku „TheTravelbus” i zacząłem rozglądać się za idealną bazą na wyprawowego busika. Projekt rozwijał się niesamowicie szybko i ku mojemu zdumieniu liczył wielu fanów, którzy może nie do końca wierzyli w jego zrealizowanie, ale bardzo gorąco kibicowali za co bardzo serdecznie dziękuję!

Od zera do bohatera. Udało się! Cel namierzony! Znalazłem egzemplarz będący zarówno w bardzo dobrym stanie technicznym, jak i wizualnym, za przystępną cenę. W momencie gdy wracaliśmy T3 zakupionym w Krapkowicach do Rybnika, patrząc w lusterko i widząc "bulika" prowadzonego przez mojego brata, samoczynnie wymalowywał mi się uśmiech na twarzy. Już następnego dnia mieliśmy ochotę, aby rozpocząć remont busa, jednak pogoda płatała figle. Pojawił się nawet śnieg. Za remont zabraliśmy się od razu, jak tylko się rozpogodziło. Właściwie przy busie pracowaliśmy codziennie, aż do samego startu pierwszej wyprawy. Bus wymagał jednak nie tylko dużego nakładu pracy, ale i wkładu finansowego. Trud się opłacił. Efekt końcowy przerósł nasze najśmielsze oczekiwania! Znajomi, gdy tylko zobaczyli travelbusa, zaniemówili. Wszyscy wyciągali telefony z kieszeni, aby zrobić zdjęcia i pokazać je później znajomym i rodzinie. Już wtedy wiedziałem że udało się stworzyć coś niebanalnego. Busik był gotów do trasy!

Prace przy Busie

Travelbusem po Europie Pierwsza wyprawa zrealizowana przez projekt TheTravelbus była pełna niesamowitych przeżyć.  Pomysłów na nią było wiele: od tras rozsądnych z niewielkim przebiegiem po trasy totalnie szalone liczące ponad 10000KM w nieco ponad trzy tygodnie. Jaką trasę obraliśmy my? Szaloną! Wydawałoby się, że wręcz nieosiągalną. Dlaczego? Sam projekt był już nie lada wyzwaniem. Gdy tylko udało się stworzyć przepięknego busa, przyszedł czas wskoczyć na wyższy poziom i pokazać że nie ma rzeczy niemożliwych. Jednogłośnie wybór padł na trasę liczącą około 10000KM, a celem była sama stolica Portugalii. Wstępna trasa wyglądała mniej więcej w ten sposób:

Polska, Czechy, Austria, Słowenia, Italia, San Marino, Francja, Monako, Hiszpania, Gibraltar, Portugalia, ponownie Hiszpania oraz Francja, Belgia, Holandia, Niemcy, Polska.

Travelbus - Austria

No i ruszyliśmy! Wyruszyliśmy zgodnie z planem lecz nieco „na dziko”. Do ostatniej minuty walczyliśmy przy busie. Czekało nas pakowanie bagaży i montowanie banerów reklamowych. Niezbędne były także małe poprawki przy silniku. Start z Rybnika. Pędziliśmy całe 80km/h poprzez Czechy aż do Austrii. Pierwszym celem był Wiedeń.

Pierwszy postój - Austria

Będąc już w stolicy Austrii, a zarazem w największym mieście tego pięknego kraju, byliśmy zachwyceni. Było to potężne miasto, bardzo malownicze, czyste i zadbane. W Wiedniu posmakowaliśmy świetnego piwa „beer devil of vienna”. Było to piwo bardzo smaczne, ale i bardzo mocne! Jak udało się nam dowiedzieć, jest to piwo lane prosto z kadzi z 50-tką wódki oraz 50-tką whisky, co wyjaśnia jego wyrazisty smak.

Austria - Wiedeń centrumPopijając Diabelskie piwo :DTakie spontan - foto

Zachwyceni urokami Wiednia ruszyliśmy dalej. Celem była Słowenia, której niestety nie podbiliśmy ze względu na zbyt górzyste tereny. W drodze na Słowenię doświadczyliśmy wielu przepięknych, malowniczych widoków. Niestety spotkała nas również niemiła przygoda: mianowicie wieczorem, kiedy zatrzymaliśmy się na krótką przerwę, nie potrafiliśmy odpalić już busa. Postanowiliśmy przenocować i zająć się tą usterką z samego rana.

Austria - piękne widoki

Okazało się, że najprawdopodobniej była to wina rozrusznika i odpalając „na pych” ruszyliśmy dalej, niestety do momentu kiedy zerwał się pasek z alternatora i nie mieliśmy ładowania. Zmuszeni byliśmy zatrzymać się na kilka godzin, aby dokonać naprawy uszkodzonych podzespołów. Na nasze szczęście rozrusznik okazał się sprawny, a zerwał się jedynie jego przewód. Po zreperowaniu pozostałych usterek wyruszyliśmy dalej.

Naprawa busa

Na granicy Austrii ze Słowenią poznaliśmy miłego Francuza pochodzącego z Belgii. Albo na odwrót: Belga pochodzącego z Francji? W każdym razie ten miły człowiek mówił po angielsku, więc postanowiliśmy mu pomóc dostać się na Słowenię. Niestety bus miał duże trudności z podjechaniem pod strome góry. Było już bardzo ciemno i wszyscy byliśmy zmęczeni. Postanowiliśmy, iż wszyscy wysiądą i przespacerują się, a kierowca zawlecze busika na szczyt. Również to okazało się niemożliwe, bus po prostu nie miał sił, by podjechać. Naszego nowego kolegę miło pożegnaliśmy i odesłaliśmy z przejeżdżającymi Słowakami, a my najzwyczajniej podkuliliśmy ogon i zawróciliśmy. Obraliśmy mniej górzystą trasę, prowadzącą wprost do pięknego włoskiego miasteczka Tarvisio. Tam spędziliśmy noc na dachu travelbusa, popijając przepyszną polską naleweczkę oraz włoskie wino. Wszystkiemu towarzyszyły piękne widoki oraz wspaniałe rozgwieżdżone niebo ze spadającymi gwiazdami. Jak się później okazało, trafiliśmy najprawdopodobniej na „deszcz meteorytów”.

Austria - niezapomniane widoki :)No to hop!

Rankiem, zachwyceni faktem, że już niewiele km pozostało nam do słynnej Wenecji , szybko przygotowaliśmy się, by wyruszyć w dalszy podbój Europy! Po drodze zatrzymaliśmy się w kilku ciekawych miejscowościach, takich jak np. piękne, klimatyczne miasteczko Marano Lagunare. Dotarliśmy do Wenecji. Podekscytowani zostawiliśmy busika na pierwszym parkingu (o tym, że nie był to najtańszy parking dowiedzieliśmy się później) i wyruszyliśmy upajać się pięknem „wodnego” miasteczka.

Z widokiem na Włoskie Alpy :)Parking Wenecja

Byliśmy tak zachwyceni, że nie wiedzieliśmy co najpierw zobaczyć i w którą stronę ruszyć, by zwiedzić to niesamowite miasto. W Wenecji doświadczyliśmy wielu nowych przygód. Nie widzieliśmy w życiu jeszcze czegoś tak pięknego. Było to miasto, które położone jest na wodzie, gdzie nie poruszają się na co dzień samochody, motory bądź rowery. Tam po prostu wędruje się pieszo, wąskimi uliczkami pomiędzy starymi klimatycznymi budynkami, albo, jak to w Wenecji, płynie się łodziami, motorówkami, wodnymi tramwajami bądź słynnymi gondolami. Miasto przepełnione jest niesamowicie dużą ilością turystów zafascynowanych tym miejscem, straganami oraz restauracjami z bardzo miłą obsługą. Za dnia jest pełne życia, a co ciekawe, w nocy zapada tam totalna cisza. Spacerujesz tymi samymi uliczkami, gdzie za dnia nie lada wyzwaniem jest nie stracić się w tłoku turystów. Cisza tak głęboka, że po pewnym czasie szumi w uszach. Było to dla nas wspaniałym doświadczeniem. Wenecja zapadła nam w pamięci tak głęboko, że przez resztę wyprawy wracaliśmy do wspomnień z tego przepięknego miasta. W sumie spędziliśmy w nim prawie 16h, około 8h za dnia i 8h w nocy.

Wenecja, przerwa na fotkęMost zwany mostem Romea i Julii Czas na włoską pizze :)Wieczorne zdjęcia w Wenecji

Skusiliśmy się również na wieczorne opłynięcie miasteczka gondolą, a to był "strzał w dziesiątkę". Przepiękne widoki w ciszy i blasku księżyca, ahh jak romantycznie… ;) Nie zabrakło również bodźców smakowych, spróbowaliśmy przepysznej włoskiej pizzy oraz lekko schłodzonego wina, które tak nam zasmakowało, że postanowiliśmy kupić drugą butelkę. Wenecja wywarła na nas ogromne wrażenie i można by było o niej pisać i pisać, ale jak wiadomo wszystkiego trzeba doświadczyć samemu, aby zobaczyć jej piękno.

Zwiedzanie opływając Wenecję gondoląArtur podziwiający widoki

Było już bardzo późno, więc postanowiliśmy wyruszyć w dalszą trasę. Zanim wyjechaliśmy z Wenecji, jak już wspominałem, zaskoczyły nas koszty parkingu. Niestety była to nasza wina, ponieważ źle zrozumieliśmy opis na bramce parkingowej. Lepiej będzie jeśli nie podam dokładnej kwoty za tę „przyjemność”. Właściwie byliśmy tak zafascynowani tym pięknym miastem że dopiero po czasie zabolała nas opłata parkingowa. Jedno jest pewne: pani z polskiego miała rację mówiąc „czytajcie ze zrozumieniem” i chwała jej za tę mądrość. Szkoda tylko, że w naszym przypadku teoria nie poszła w parze z praktyką. Ale zostawmy już ten parkomat w spokoju, bo pewnie mu się już czka bilecikami. Kolejnym punktem podróży było znane zabytkowe miasto: Werona. Szczególnie zapamiętaliśmy koloseum oraz średniowieczny balkon Romea i Julii, który stał się sławny dzięki sztuce Williama Shakespeare’a. 

Artur i Magda - WeronaArtur licząc na szczęście ;)Piękne widoki - Werona

Z Werony popędziliśmy z zawrotną prędkością 70km/h w stronę Rimini, które pała nocnym klimatem. Tu tłumy ludzi wychodzą wieczorami na ulice miasta w poszukiwaniu klubów i lokalów, by wesoło spędzić noc. Młodzież bawi się aż do świtu, a starsze osoby na ulicach grają w karty, szachy bądź po prostu w miłym towarzystwie spędzają wieczór. Nasza ekipa wieczór spędziła na plaży przy szumie Morza Adriatyckiego, popijając lokalne trunki i wspominając przebieg wyprawy. Następnego dnia w Rimini postanowiliśmy skorzystać z pięknego słońca i plażowaliśmy aż do wieczora, po czym ruszyliśmy na podbój kolejnego państewka – San Marino.

Rimini plaża i TravelbusTuryści podziwiający naszego busika

 

Już na samym początku byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni, ponieważ nieopodal centrum zatrzymaliśmy się na darmowym parkingu dla kamperów. Ale to nic! W całym San Marino można było darmowo korzystać z Wi-fi. Bez najmniejszych problemów mogliśmy dodać na facebooka zdjęcia z wyprawy. Rano wyruszyliśmy na zwiedzanie malowniczego San Marino, gdzie spotkaliśmy, ku naszemu zdziwieniu, wielu Polaków będących na stałe w tym pięknym kraju.

San Marino na samym szczycie ;)San Marino spontan focia

Zwiedzanie i fotki zaliczone, mogliśmy ruszyć w stronę Pizy. Trasa biegła przez wąskie, kręte, górskie uliczki, przez piękne miasteczka z widokami na góry. Mimo późnej godziny, napotkaliśmy na wiele ciekawych atrakcji, takich jak np. festyn lub niesamowity pokaz sztucznych ogni. Z pewnością pozostanie to w naszych pamięciach na bardzo długo.

W drodze do Pizy

Niestety zapamiętamy również wpadkę już w samej Pizie, gdzie przez mało widoczne oznakowanie dostaliśmy mandat 80€, który wlepiła nam nieprzebłagalna policja. Same miasteczko bardzo ładne. Zrobiliśmy super zdjęcie z busikiem na tle krzywej wieży, trochę sporo nas ono kosztowało, ale jest dla nas wyjątkowe. Po otrzymaniu mandatu nie mieliśmy zbytnio ochoty na dalsze zwiedzanie miasteczka, więc wyruszyliśmy dalej.

W tle krzywa wieża w Pizie :)Kobity w więzieniu za przekroczenie ;)

Trasa ponownie biegła przez kręte górskie uliczki, ale to dodawało uroku wyprawie! Pech chciał, że po raz kolejny urwał się nam pasek alternatora. Drobiazg, jeśli jest drugi w zapasie, lecz niestety czasochłonna wymiana. Przy okazji postanowiliśmy załatać wydech, który nieco „pierdział”, a do tego potrzebowaliśmy troszkę blachy. Z doświadczenia wiedziałem, że najlepsza będzie puszka z piwa, której niestety nie posiadaliśmy. Artur Ch. postanowił na stopa podjechać do najbliższego sklepu. Nie było z tym problemu, ponieważ Włosi są tak wspaniałymi i przyjaznymi ludźmi, że już pierwsze napotkane auto zatrzymało się, by podwieźć Artura. W dodatku sklep oddalony był o około 5-10km, a nasz bus znajdował się na szczycie góry. Artur dotarł do sklepu, kupił dwa piwa „Fax” które słyną z dużej oraz grubej puszki i bez najmniejszego problemu wrócił do nas z „częściami”. Po drodze miła Włoszka opowiedziała mu całą historię miasta w swoim ojczystym języku. Mimo, że Artur nie znał tego pięknego języka, Włoszka i tak kontynuowała opowiadanie. On zrozumiał tylko „Polako” oraz „Jan Paweł ll”. Dodatkowo, Artur żegnając się z miłą Włoszką, otrzymał od niej całą reklamówkę śliwek, za co gorąco podziękował i bezzwłocznie opowiedział nam co miał przyjemność przeżyć. Wzięliśmy się do pracy, wymieniliśmy pasek, załataliśmy wydech po wcześniejszym opróżnieniu puszek, a dziewczyny w między czasie zrobiły posiłek. Odpaliliśmy naszego kolorowego, chętnego do dalszej jazdy busa i ruszyliśmy szukać kolejnych wyzwań i przygód.

Trasa Włochy - FrancjaKolejna naprawa busa

Przejechaliśmy przez granicę Francji, gdzie już na samym początku odczuliśmy nieco inny klimat. Włosi byli bardzo mili i pozytywnie nastawieni do ludzi, jednak Francuzi chyba nieco bardziej to okazywali, bo z wielkim entuzjazmem reagowali na naszego busika. Na każdym kroku ludzie machali nam, wpatrując się w wolno, ale jakże z wielką lekkością poruszającego się busa, wręcz płynącego po uliczkach miasteczek. Kierowaliśmy się w stronę księstwa Monako. Jak tylko wjechaliśmy w jego granice, odczuliśmy klimat bogactwa, przepychu. Jednak mimo to, że nieco tam nie pasowaliśmy okazało się, że to właśnie my zrobiliśmy wielką furorę w Monte Carlo! Obok naszego kolorowego pojazdu stały takie auta jak ferrari, bugatti, porsche, a przechodnie robili sobie zdjęcia z travelbusem!

Widok na MonakoMonako i radosna gromatka ;)

Po dość szybkim zwiedzeniu Monako ruszyliśmy w stronę Saint Tropez i Lazurowego wybrzeża, przejeżdżając przez Piękną Niceę. W Nicei również czekała na nas pozytywna przygoda, o dziwo, z policją! Po małym rykoszecie, prowadząc busa zjechałem na zły pas, na którym nagle pojawił się „gumowy strażnik” oddzielający pasy. Policja wyjeżdżając ze skrzyżowania i zauważając zakłopotanie moje i całej ekipy, zachowała się wręcz cudownie. Zatrzymała ruch na skrzyżowaniu i poprowadziła nas drogą „pod prąd” tak, abyśmy mogli wjechać na właściwą drogę. Po wszystkim funkcjonariusze ładnie się uśmiechnęli i pomachali, życząc miłej podróży. Zachowanie policji w Nicei było tak miłe i wspaniałe, że do dziś opowiadamy to znajomym, którzy wręcz niedowierzają! Po małych zakupach i krótkim napojeniu widokami Nicei, odpaliliśmy bulika i popędziliśmy do Saint Tropez, które tak jak włoskie Rimini tętni nocnym życiem. Nieopodal St. Tropez rozbiliśmy mały obóz i zrobiliśmy mega ucztę, smakując francuskich win. Z samego rana zwiedziliśmy miasteczko, min. słynny posterunek żandarmerii znany z filmów z Louis de Funes. Widoki przecudowne, a cała ekipa aż chciała grzać „tyłki” w piachu lazurowego wybrzeża! I tak też zrobiliśmy. Poznaliśmy miłych Portugalczyków, którzy poprowadzili nas na parking nieopodal pięknej plaży Lazurowego Wybrzeża. Zobaczyliśmy widoki jak z romantycznych filmów, po prostu bajka!

piekne widoki, jadąc do ST TropezPamiątkowe zdjęcie na tle posterunkuSt Tropez - przepiękne miastowspaniałe plaże lazurowego wybrzeża !

Z wielkim żalem musieliśmy pozbierać się z cieplutkiego piasku, no ale cóż.. nasz czas był ograniczony, a i tak byliśmy do tyłu z czasem, który straciliśmy zachwycając się urokami Italii. Wspólnie, całą ekipą postanowiliśmy podgonić czas tak, aby mieć go więcej na zwiedzanie kolejnych punktów naszej wyprawy. Pędząc już nie 70km/h, a w porywach 90km/h dotarliśmy do hiszpańskiej Barcelony, gdzie najdłużej zabawiliśmy tylko na plaży nieopodal lotniska, co było jak maść na rany. Zmęczenie podróżą od celu do celu dało się we znaki. Podładowaliśmy akumulatory i ruszyliśmy na podbój centrum lecz zniechęceni brakiem miejsc parkingowych nie zabawiliśmy zbyt długo. Cała Barcelona ma dużo parkingów lecz albo podziemnych albo piętrowych, gdzie mimo odpowiedniej wysokości bus+bagażnik, uwzględniając również bagaże na dachu, nie chcieli nas wpuścić. Po czasie bezsensownego krążenia zatrzymała nas policja. Nasz błąd, zgadza się… Przez upał, mimo wieczornych godzin, podróżowaliśmy z otwartymi drzwiami przesuwnymi, co zauważyła miejscowa policja. Panowie byli bardzo mili i zainteresowani kolorowym busem. Postanowili nas tylko pouczyć i prosili, abyśmy już podróżowali z zamkniętymi drzwiami. Poprosiliśmy o pomoc ze znalezieniem parkingu lecz niestety i tam okazało się że nie możemy zaparkować. Można by powiedzieć, że Barcelonę zwiedziliśmy tylko i wyłącznie objeżdżając ją busem. Ale i tak zrobiła na nas dobre wrażenie i z pewnością do niej wrócimy, zabawiając tam nieco dłużej.

Romantyczny widok na Barcelonę

Pozdrawiamy to piękne i jakże potężne miasto i ruszamy do kolejnego celu. Daleka podróż przed nami, bo aż do Malagi. Sama Malaga jest miejscem niezwykle kolorowym i pięknym. W naszym przypadku udało się nawet trafić na festiwal Malagi „Ferie de Malaga” i to był strzał w dziesiątkę! Mieliśmy wiele szczęścia znajdując się w tym miejscu o tej porze. Tłumy miejscowych ludzi na ulicach miasta, tańce, śpiew i zabawa. Coś nie do opisania.

Za dużo energii ;)Kasia i Sara na dachu Busa :)Malaga, piękne klimatyczne miasteczkoWesoła Magda - Jump!

Zafascynowani kulturą tego jakże uroczego miejsca, popędziliśmy na Gibraltar. Było to pierwsze miejsce gdzie spotkaliśmy się z przejściem granicznym, na którym dokładnie wszystko było sprawdzane. Mówiąc szczerze, Panowie ze straży granicznej zarówno ze strony hiszpańskiej jak i brytyjskiej, byli bardzo zainteresowani naszym busem i w bardzo miły sposób sprawdzili dokumenty i życzyli powodzenia w dalszym zwiedzaniu. Sam Gibraltar był zupełnie czymś innym niż dotychczas i postanowiliśmy zwiedzić to miejsce z przewodnikiem. W cenie kolejki na szczyt Gibraltaru udało się nam wynająć bardzo miłego kierowcę, który dokładnie opowiedział nam historię tego miejsca i pokazał jego każdy najciekawszy zakątek. Mieliśmy również okazję zobaczyć wolnożyjące małpy – magoty.

Widok na GibraltarPomnik SikorskiegoPrzesłodki małpki ;)Widok ze szczytu GibraltaruWidok na Gibraltar z Ekipą i busikiem :)mmmmmm .. :D

Po Gibraltarze czas ruszyć do Sevilli, gdzie czekał nas dłuższy przystanek u siostry Artura. Tam zostaliśmy bardzo miło ugoszczeni przez Paulinę, która również oprowadziła nas po tym wspaniałym mieście. Już pierwszego dnia po długo oczekiwanym prysznicu w domowych warunkach, zostaliśmy poczęstowani przepyszną hiszpańską kolacją i mimo wygodnych łóżek postanowiliśmy przenocować na dużym balkonie na dachu mieszkania, co było dla nas kolejnym ciekawym doświadczeniem. Następnego dnia, gdy tylko temperatura spadła, zaczęliśmy zwiedzanie Sevilli za przewodnictwem Pauliny. Zobaczyliśmy wiele interesujących miejsc, mieliśmy także okazję zobaczyć pokaz flamenco – gitara, śpiew, klaskanie, wytupywanie rytmu obcasami i taniec. Piękne doświadczenie które z pewnością zapadnie nam w pamięć. Kolejnym miejscem w Sevilli, które się nam bardzo spodobało był Plac Hiszpański, otoczony półkolistym rzędem budynków. W centrum placu znajduje się fontanna, sztuczna rzeczka oraz śliczne mostki.

Goszcząc u Pauliny w Sevilli :)Pokaz Flamenco :)Plac Hiszpański - Sevilla

Serdecznie dziękując Paulinie za gościnę i oprowadzenie po najciekawszych zakątkach Sevilli, ruszyliśmy do głównego celu podróży czyli Portugalii, punktu najbardziej wysuniętego na zachód w naszej wyprawie. Zaczęliśmy zwiedzanie od stolicy czyli Lisbony. Już na wjeździe do tego miasta byliśmy pod wrażeniem, przejeżdżając przez ogromny most Ponte 25 de Abril, który jest kopią mostu Golden Gate z San Francisco. Lizbona słynie z zabytkowych tramwajów, którymi można poruszać się po mieście. Zobaczyliśmy również zabytkową windę Elvador de Santa Justa. Jak i również zamek Św. Jerzego do którego trafiliśmy spacerując zdecydowanie najciekawszą częścią Lizbony – Alfamą. Jest to dzielnica pełna zaułków i wąskich uliczek, której wielobarwność można dostrzec dopiero będąc tam i doświadczając jej niezwykłego klimatu. Zauroczeni Lizboną wyruszyliśmy w poszukiwaniu upragnionej dzikiej plaży. Takową udało się znaleźć w miejscowości Ericeira. Najpierw wylądowaliśmy na plaży przy której był bardzo duży parking - idealne miejsce na nocleg. Postanowiliśmy pozostać tam na noc, a ze względu na to, iż plaża była publiczna, postanowiliśmy z rana wyruszyć w dalszych poszukiwaniach dzikiej plaży. Mimo późnej godziny, wszyscy udaliśmy się z kocykiem na plażę, w ręku trzymając Portugalskie Porto zakupione w Lizbonie. Nie zabrakło również nocnej kąpieli i ganiania się po plaży. Rano ku naszemu zdziwieniu parking zapełnił się do ostatniego miejsca. Okazało się, że to zagłębie surfingu. Dookoła tłumy ludzi udających się na plażę. Tak jak już wcześniej postanowiliśmy, ruszamy dalej, rozglądając się za upragnioną dziką plażą. Troszkę kilometrów pokonaliśmy, ale opłacało się: - Jest! Jest plaża! - krzyknął ktoś głośnym, ale jakże szczęśliwym głosem. Wyjrzeliśmy przed siebie i zobaczyliśmy pełną uroku plażę ciągnąca się wzdłuż skalistego wybrzeża. Był to długo oczekiwany moment, ale dzięki temu miejsce to wydawało się jeszcze piękniejsze, a fakt, że dotarliśmy tak daleko dawał nam jeszcze więcej radości. Wszyscy wyskoczyliśmy z busika jak poparzeni! Radość wyrysowana na naszych twarzach była nie do ukrycia. Cały dzień spędziliśmy na plaży, a wieczorem rozpaliliśmy ognisko, zrobiliśmy przepyszną kolację pełną mięsa oraz warzyw. Po uczcie, opowieściach i wspomnieniach z podróży, położyliśmy się wokoło ogniska i przenocowaliśmy w blasku księżyca. Rano szybko się zebraliśmy i rozpoczęliśmy kolejny dzień plażowania. Jak wiadomo wszystko, co piękne szybko się kończy, tak więc zerknęliśmy na kalendarz i postanowiliśmy się powoli pakować, ponieważ czasu zostało mało, a kilometrów do pokonania jeszcze raz tyle, co do Portugalii.

Lizbona - gdzie jest busik ?Piękne kobiety, piękny klasyk ;)

 

Sara i Wojtek planując dalsze zwiedzanie131jpg134jpgPanorama Lizbony !Z widokiem na most ponte 25 de AbrilWspaniałe  widoki !wypoczynek na portugalskiej plaży :)Ognisko i nocleg na plaży :)Znów za dużo w nas energii :DOstatnie pamiątkowe zdjęcie w Portugalii

Właściwie na naszej trasie głównym celem był jeszcze Paryż. Wystartowaliśmy, czas pędził nieubłaganie, a my martwiliśmy się że nie zdążymy zwiedzić jednego z najważniejszych miast na naszej trasie. Po drodze do Paryża mieliśmy przyjemność przeżyć jeszcze wiele ciekawych przygód i zobaczyć piękne widoki. Z Portugalii wyjechaliśmy dość szybko, Hiszpania ciągnęła się jak żelki, a my tylko żałowaliśmy, że nie mamy wystarczająco wiele czasu, by zatrzymać się i zwiedzić tyle wspaniałych miejsc po drodze. Po kilku kontrolach straży granicznej wjechaliśmy do Francji. Do stolicy jeszcze bardzo dużo kilometrów, a cała ekipa już traciła siły i motywację. Największą bolączką był brak czasu, przecież tyle pięknych miejscowości ocierało się nam o nos, a my nie mogliśmy tam nawet zerknąć, bo jak tylko spojrzeliśmy w kalendarz to wciskaliśmy gaz do dechy i mknęliśmy busikiem, patrząc tylko na drogowskazy z napisem „Paryż”. Już chyba 200km. przed stolicą wypatrywaliśmy czubka wieży, a dziewczyny dały się nawet nabrać na słup wysokiego napięcia. Było wesoło całą drogę, nie brakowało nam humoru nawet w krytycznych sytuacjach. Ekipa była zgrana, a wszyscy pomagali sobie nawzajem. Do największej aglomeracji Francji wjechaliśmy wieczorem. Mimo dużego zmęczenia całej ekipy byliśmy tak podnieceni, że aż niedowierzaliśmy że dotarliśmy już do Paryża.

W drodze do Paryża

Udało się zaparkować busa w samym centrum miasta, jak się okazało za darmo, ponieważ na parkomacie było napisane (tym razem kilkukrotnie przeczytaliśmy ze zrozumieniem), że w tych dniach wjazd jest za free. Szybciutko naszykowaliśmy się i zaczęliśmy zwiedzanie miasta położonego nad Sekwaną. Pierwsza była katedra Notre Dame, piękna budowla, niesamowicie zdobiona, lecz ku naszemu zdziwieniu nie tak wielka, jak się nam wydawało. Przechadzaliśmy się uliczkami Paryża napajając się ich pięknem i zmierzając w stronę słynnej wieży Eiffla. Nogi powoli odmawiały posłuszeństwa, a kogo się nie zapytaliśmy, wszyscy mówili, że przed nami 10 minut drogi. Im dłużej szliśmy, tym bardziej te 10 minut stawało się zagadką. Czy paryskie 10 minut to polskie 30 minut? Ale dotarliśmy! Przed oczami wyłoniła się nam „żelazna dama” – prawie 10000 ton żelaza oraz betonu, 2,5miliona nitów wykorzystanych do złączenia 18038 stalowych elementów. Te liczby robią duże wrażenie, uwierzcie, że sam widok wieży jeszcze bardziej sprawia, iż włosy na ciele się jeżą. Potężna budowla, która mimo, że na zdjęciach wydawała się większa, to i tak w rzeczywistości wywierała w człowieku wiele emocji. Rozgościliśmy się na ławeczce na Polu Marsowym i otworzyliśmy butelkę wina, by uczcić ten moment. Gdy już nasze oczy nacieszyły się widokiem metalowej konstrukcji, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i powoli zawracaliśmy do Travelbusa. Była już godzina 04.00 nad ranem! Po długiej męce, wreszcie zobaczyliśmy naszego kolorowego busika i postanowiliśmy w nim przenocować. Kasia i Artur Ch. chcieli nocować na dachu i tak też zrobili. Po przebudzeniu spotkała ich niemała niespodzianka. Ku ich zdziwieniu, obok nich wyłonił się piętrowy autobus bez dachu pełen turystów z aparatami. I znów to my staliśmy się nie lada atrakcją turystyczną. Mówiąc szczerze byliśmy do tego przyzwyczajeni, a wręcz sprawiało nam to wiele frajdy, przecież o to nam chodziło! Mieliśmy rzucać się w oczy, wzbudzać pozytywne emocje i jak najbardziej to osiągnęliśmy. Faktycznie w Paryżu może troszkę przesadziliśmy, że w centrum nocowaliśmy na dachu busa, ale co tam. Mamy co wspominać! Chcielibyście widzieć przerażone miny Kasi i Artura – bezcenne! No cóż, słonko wyłoniło się zza chmur, więc powoli trzeba było zrobić się na bóstwo i wyruszyć w dalsze zwiedzanie stolicy. Dzień w Paryżu zaczęliśmy od typowego Paryskiego śniadania, croissant, bagietka z powidłami, sok pomarańczowy oraz kawa. Naładowane akumulatory, możemy ruszać dalej. Spacerując uliczkami dotarliśmy do „mostu zakochanych” wypełnionego po brzegi kłódkami, którego motyw został wykorzystany w niejednej komedii romantycznej. Dalej czas na Luwr, który położony jest między Rue de Rivioli i prawym brzegiem Sekwany oraz ogrodami Tuileries i Rue du Louvre. Oczywiście nie zabrakło zdjęć, na których podtrzymujemy Piramidę Luwru oraz na tle całego obiektu. Spacerując pięknymi ogrodami, kierowaliśmy się w stronę potężnego Łuku Triumfalnego. Ten zrobił na nas ogromne wrażenie głównie swoimi gabarytami. Kolej na wieżę Eiffla, którą mieliśmy przyjemność widzieć już nocą. Nie spodziewaliśmy się aż tak licznych tłumów na polach Elizejskich. Paryż jest miastem niezwykłym – stolica mody, kultury oraz sztuki. Wypełniony po brzegi zabytkami oraz atrakcjami turystycznymi, niemożliwy do obejrzenia w jeden dzień. Co najmniej kilka – kilkanaście dni potrzeba, by zobaczyć wszystkie atrakcje tego uroczego miejsca. Jak wiadomo nasz czas płynął nieubłaganie. Pozostało nam już tylko zorganizować troszkę czasu wolnego na zakupienie pamiątek oraz wyciszenie się na brzegu Sekwany.

Takie tam w Paryżu ;)Z widokiem na notre damena moście miłości wesołe foto :)pamiątkowe foto pod wieżą Eiffla poranne śniadanko w Paryżu :)Zadowolona Ekipa :)Długo wyczekiwany odpoczynek ;)W tle Łuk Triumfalny :)I znów wieża Eiffla, tym razem za dnia

Z wielkim smutkiem ruszyliśmy dalej, wiedząc, że na naszej drodze już nie będzie czasu na zwiedzanie kolejnych niesamowitych miejsc. Teraz był już tylko cel, musieliśmy na czas dotrzeć do Polski. Niektórzy wracali do pracy, inni mieli kolejne wakacyjne plany. Po drodze przejechaliśmy jeszcze przez Belgię, Luxemburg i wjechaliśmy do Niemiec. Byliśmy zmuszeni zrobić tam dłuższy postój. Na autostradzie pod Dreznem doszło do nieszczęśliwego wypadku. Jadący za nami dostawczy Fiat Ducato uderzył w tył naszego auta, z dużym impetem odbiliśmy się od poprzedzającego nas Iveco z przyczepą i bezwładnie bus skierował się na barierki. Ocierając o nie przejechaliśmy jeszcze około 20metrów, na szczęście zatrzymaliśmy się. Wszyscy zachowaliśmy zimną krew i niczym zawodowcy wydostaliśmy się przez wcześniej wybitą szybę na pobocze autostrady. Jak poinformowała nas policja, kierowca który spowodował wypadek jadąc około 120km/h zasnął za kierownicą i uderzył w naszego zwalniającego do 80 km/h busika. Mieliśmy wiele szczęścia w nieszczęściu, ponieważ wszyscy wyszliśmy z wypadku cało, niewielkie potłuczenia i przecięcia zagoiły się szybko. Niestety bulik nadawał się jedynie do kasacji. Pozostało nam tylko przeczekać noc w Dreźnie, a następnego dnia przyjechała po nas rodzina.

ocochodzi5jpgocochodzi4jpg

Załadowaliśmy samochód na lawetę, wsiedliśmy do innego, niestety już nie tak cudownego busa i wróciliśmy do Rybnika. Mimo nieszczęśliwego finału, spędziliśmy miło wieczór, wspominając całą wyprawę, a kolejnego dnia wszyscy rozjechali się do swoich domów. Cała wyprawa przebiegła nad wyraz wspaniale, wręcz idealnie. Kiedy w mojej głowie dopiero układała się wizja wyprawy, nie sądziłem że będzie tak cudownie! Ekipa była zgrana, codziennie spotkało nas wiele przeżyć, których nie jesteśmy w stanie opowiedzieć w jednej relacji. Wyprawa bogata była w  niezwykłe przygody, humor, doświadczenia na co dzień nieosiągalne, widoki, które trzeba zobaczyć na własne oczy i których urody nawet najlepsze zdjęcia nie oddają. Teraz pozostało nam czekać do kolejnego tripu ;-)

Wojtek Kostek

www.thetravelbus.pl
TheTravelbus
TheTravelbus

"Różnica między ludźmi, którzy realizują swoje marzenia a całą resztą świata nie polega na zasobności portfela. Chodzi o to, że jedni przez całe życie śnią o przygodach a inni, a inni pewnego dnia podnoszą wzrok znad książki, wstają z fotela i wyruszają na spotkanie swoich marzeń." - Wojciech Cejrowski 

Czytaj także